Umieć poruszać się poza słowami

Rozmowa z dr Markiem Smurzyńskim

Tłumaczy Pan poezję irańskiego mistyka Dżalaloddina Rumiego, zwanego też Moulaną. Czy w tej sytuacji można Pana nazwać podwójnym tłumaczem – zarówno obcego tekstu, jak i innej kultury?

Tak, muszę być również tłumaczem kultury, choćby po to, aby unikać przypisów. Czasami nie da się tego zrobić - przypis musi być, a odbiorca musi przez to przejść. Faktem jest, że są to odlegle kultury. Jednak nie są aż tak bardzo odległe, jak by się zdawało. Kultura irańska, przez fakt, że jest muzułmańska, jest wpisana w duży obszar religijnej kultury semickiej, również judejskiej i chrześcijańskiej. Irańska kultura muzułmańska zawiera też elementy przedmuzułmańskie, kulturę zoroastryjską, która jest bardzo zbliżona pewnymi elementami do chrześcijańskiej. Chrześcijaństwo wchłonęło wiele elementów zoroastryjskich, czasami nawet do swojego obrządku. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale stanowi to już nasz problem. Irańczycy są świadomi, że do takich fuzji dochodziło. Iran położony jest w takim miejscu, które skazywało go na wchłanianie tradycji, z której my wchłonęliśmy jedynie dwa elementy – żydowski i chrześcijański.

Poza tym w poezji Moulany – zresztą w ogóle w mistycznej poezji perskiej – bardzo ważne miejsce mają Jezus, Mojżesz, Józef, Abraham, nawet Izaak. W kulturze koranicznej występuje on pod imieniem Ismail, jednak w Iranie nie mówi się o Ismailu, lecz o Izaaku. Są to dla nas czytelne sygnały. Poprzez lekturę można je pogłębiać i modyfikować, ale nie są one zupełnie obce. W końcu istnieje też mistyczna tradycja chrześcijańska. Jest wiele punktów zaczepienia, które pozwalają przynajmniej w pierwszym kontakcie zrozumieć poezją irańską.

Przez 10 lat był Pan wykładowcą na uniwersytecie w Teheranie. Czy bez tego doświadczenia pańskie dzisiejsze tłumaczenia wyglądałyby tak samo?

Chyba w ogóle by ich nie było. Powiem tak, jak powiedział Goethe - trzeba być w kraju poety, którego się tłumaczy. Literatura, a poezja w szczególności, wychodzi od słów, ale wędruje gdzieś poza słowa. Trzeba więc umieć poruszać się poza słowami, aby do nich wrócić. Dlatego bez tych lat spędzonych w Iranie wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Chyba byłoby to podobne to literackiej turystyki i oglądania widoków przez szyby autobusu.

Powstaje bardzo wiele tłumaczeń Moulany, które rodzą się z zachwytu nad jego poezją, ale często nie są zbyt profesjonalne. Choć tkwi w nich zapał poznawania obcej kultury, ich poziom jest bardzo zróżnicowany. Co Pan o Tym sądzi?

Rzeczywiście – jest wiele tłumaczeń Moulany. Jednak przynajmniej w Polsce rzadko tłumaczy się bezpośrednio z perskiego, języka oryginalnego. Najczęściej tłumaczy się oczywiście z angielskiego. To zresztą dłuższa historia – już na początku XX wieku były próby tłumaczenia Moulany. Z niemieckiego tłumaczył między innymi Tadeusz Miciński, z perskiego tłumaczył też Władysław Dulęba. To bardzo zasłużony krakowski iranista, wydał trzy tomy poezji perskiej. Dulęba tłumaczył głównie rubajjaty, czterowiersze, a nie gazale. Niedawno wyszedł w Polsce przekład Moulany na podstawie angielskiego tłumaczenia Barksa, które zrobiło bardzo dużo szumu w Ameryce, bo pokazało Moulanę masowemu odbiorcy. Niestety są to tłumaczenia po prostu niedobre. Tłumacz próbuje pokazać system filozoficzny Moulany w swojej interpretacji i często robi to mało udaną prozą. Przed Barksem były też obszerne i bardzo ładnie wydane fragmenty dykteryjek z jego poematu duchowego Masnawi-je ma’nawi. Wcześniej były tłumaczenia Adama Szypera, też z angielskiego. Nie są one najszczęśliwsze, ponieważ na polskie tłumaczenie przenosi się błędy pierwszego tłumacza. Czasami szuka się tajemnicy tam, gdzie jej nie ma. Tych tłumaczeń pojawiło się dużo z tego względu, że rok 2007 został ogłoszony przez UNESCO rokiem Moulany. Wcześniej zainteresowanie tą postacią było olbrzymie na Zachodzie, ale z różnych powodów nie w Polsce.

Właśnie, dlaczego?

To skomplikowany i ciekawy problem. Jesteśmy tak pochłonięci sobą i zajęci tym, żeby zaakcentować swoją obecność w Europie, że nie stać nas na inwestowanie i propagowanie czegoś, co może się nie sprzedać. Może to zmieni się za 10 czy 20 lat. To problem merkantylny, którego nie ma na Zachodzie. Społeczeństwa zachodnie są wielokulturowe, więc ta poezja ma swoich odbiorców. W Niemczech, we Francji czy w USA istnieje duża diaspora irańska. A poza tym nie jesteśmy krajem postkolonialnym. Bycie kolonialistą jest oczywiście brzydkie, ale owocuje tym, że następuje bardzo ciekawa fuzja między kolonialistą a tym, który jest kolonizowany. W Polsce coś podobnego zaistniało między nami a zachodnimi obrzeżami Rosji.

Powody braku zainteresowania więc istnieją, ale bardzo źle się dzieje, gdy zamienia się ono w trwałą postawę. Proszę zwrócić uwagę, że kiedy w prasie polskiej mówi się o sprawach Bliskiego Wschodu, terroryzmie czy możliwościach ataku na Iran, rzeczoznawcy pochodzą  zazwyczaj spoza Polski - to Instytut Hopkinsa, instytuty z Londynu i tak dalej. To oni pokazują nam kontekst do odczytania tych wydarzeń. My nie mamy lub nie chcemy mieć dyskursu na ten temat. Pewnie również dlatego, że Zachód ma tam o wiele większe interesy niż my. Mówimy o Wschodzie nie swoim językiem. Aby coś mogło nas zainteresować, musi najpierw pojawić się na Zachodzie. Wtedy wszyscy się budzą – „O, jakie to ciekawe!”.

Prezentuje Pan poezję Moulany z towarzyszeniem muzyki irańskiej. Skąd ten pomysł?

Poezja Moulany jest bardzo muzyczna, rytmiczna i motoryczna. Podobno sam Moulana był niezwykle motoryczną osobą, zawsze czytał na stojąco. Muzyka irańska przygotowana przez Mariusza Kolucha, grana na prawdziwych irańskich instrumentach, jak tar, setar, tanbur
czy daf, podkreśla więc rytm i muzyczność poezji Moulany.
Pytam o to, bo odbiór muzyki jest nieco inny niż poezji. Nikt chyba nie zapytał Pana – „Po cóż zajmuje się Pan poezją irańską?”. Tymczasem granie muzyki innych kultur wciąż budzi pewną nieufność. Dlaczego?

Też nie wiem, dlaczego tak jest. Dlaczego granie muzyki wschodniej nazywa się przebieraniem w cudze szatki? Przecież ludzie maja różne gusta, wielką tajemnicą jest to, dlaczego coś bardzo nam się podoba i akurat na nas działa. W niedawnej dyskusji na ten temat podczas festiwalu „Muzyka i świat” ktoś powiedział o „sprzedawaniu Bacha i Beethovena”... A przecież to nie ma tu nic do rzeczy! Słucham muzyki irańskiej, ale uwielbiam też operę. Kocham Monteveriego i Vivaldiego. Nie ma tutaj żadnej sprzeczności ani niebezpieczeństwa. Niebezpieczeństwo pojawia się dopiero wtedy, gdy ktoś potępia postawy otwartości i fascynacji innymi kulturami.

Moulana jest poetą z XIII wieku. Jak wygląda sytuacja współczesnej poezji irańskiej?

Współczesna poezja irańska narodziła w latach 20 XX wieku. Jednak ów „garb” tradycji klasycznej sprawił, że trudno jej było stworzyć arcydzieła. Wielcy poeci pojawili się, podobnie jak u nas, w latach 60. i 70. Niezwykle oryginalną osobowością była poetką Forugh Farrochzad. Często wyjeżdżała na Zachód, chciał z nią współpracować Bertolucci, niestety jej karierę przerwała tragiczna śmierć. Trzeba pamiętać, że w latach 70. to u nas była „Azja”, a Iran był otwarty na świat. Koncertowali tam Pink Floyd, kraj był włączony do międzynarodowego obiegu, co również dotyczyło poezji. Inni współcześni poeci to Ahamd Szamlu, Mehdi Achawan-Sales czy Sohrab Sepheri, którego poemat Głosy u brzegu wód wydano w moim przekładzie. Dzisiejsza poezja Iranu wciąż ma moim zdaniem pewien problem, głównie z językiem. Nie do końca udaje jej się przezwyciężyć wzorce poezji klasycznej. Ale i to się zmienia.

Rozmawiał Tomasz Gregorczyk

Dr Marek Smurzyński jest autorem przekładów 32 liryków Dżalaloddina Rumiego, które zostaną wkrótce wydane przez krakowskie wydawnictwo HOMINI.